Strony

29 lip 2012

Puri puri w drodze na najwyzszą górę Tepui - Roraimę - 2810 m

Spelnilo sie marzenie czesci z nas - wejscie na Roraime. Czy bylo latwo?
Santa Elena - male miasteczko polozone na granicy Wenezuelsko - brazylijskiej. To tu wiekszosc osob dojezdza, by stad wraz z przewodnikiem wyruszyc na kiludniowy treking na Roraime. Tak zrobilysmy i my.
Przenocowalysmy w hotelu Michel. Ceny bardzo korzystne - 60 boliwarow od osoby.Jako ze nasz sprzet trekingowy wrocil wraz z chlopakami do Polski, namiot pozyczalysmy od przewodnika, ktory organizowal wyjazd.
24 lipca o 7:30 rozpoczelismy przygode. Dwa jeepy zawiozly nas do wioski indianskiej Paratepui, z ktorej startuja wszystkie grupy. Okazalo sie ze nasza grupa liczy 11 osob. Jedzenie dla wszystkich po odpowiedniej zbiorce pieniedzy kupowal przewodnik i rozdzielal pomiedzy tragarzy. Byla opcja na lekko i z plecakiem. My wybralysmy oczywiscie ta tansza ( z plecakiem ) jednak jedzenie nosili za nas Wenezuelczycy.
Wraz z nami na trase wyruszali: malzenstwo z Danii,Japonka, Szwajcarka, 3 Luksemburczykow i Anglik.
Trasa rozpoczela sie od lunchu, co troche nas zdziwilo i poddenerwowalo,gdyz nie mamy w zwyczaju wyruszac na treking objedzeni w pelnym sloncu ok 12:00 w poludnie. Taki jest tu jednak zwyczaj i wszystkie grupy wyruszaja podobnie.
Gdy bylismy juz prawie gotowi do wyjscia, okazalo sie ze Mat nie ma swojego plecaczka z paszportem i rzeczami. Kierowca, ktory nas podwozil zapomnial go wyjac. Padla decyzja - my ruszamy, Mat musi zostac i poczekac na swoj dobytek.

I dzien

Bardzo przyjemny. Na starcie jedno bardziej strome podejscie, pozniej trasa lagodna, mielismy dobre tempo - szacowane 5 godzin zrobilismy w cztery. Do bazy kempingowej dotarlismy po 16:00. Najciekawsze było przejście przez 2 rzeki, szczegolnie ta druga, szeroka na kilkanascie metrow i stosunkowo gleboka, byla dla nas nielada wyzwaniem. Przechodzi sie przez nie w skarpetkach, z instruktarzem na ktory kamien mozna stapnac by przypadkiem nie miec spontanicznej kapieli.

W bazie dostalismy swoje namioty. Okazalo sie ze Luksemburczycy i my, mimo ze mielismy miec namioty 3 osobowe, otrzymalismy dwojki. Nam nie robilo to duzej roznicy, czesto sypiamy w namiotach dwoosobowych w trojke, by oszczedzic na wadze. Dla Luksemburczykow byl to jednak wiekszy problem ( potezni i wysocy). Jeden z tragarzy znalazl dla nich jeszcze jeden namiot, ktory mial byc 2osobowy, ostatecznie zmiesci sie tam tylko jeden z nich:)

Baza polozona nad sama rzeka, mozna bylo wziac orzezwiajaca kapiel. Bylo tylko jedno ale- chmary natretnych, malych muszek Puri Puri, poszukujacych latwego pozywienia w postaci swiezej, ludzkiej krwi. Zanim sie zorientowalysmy, kazda z nas miala po kilkanascie ukaszen w roznych miejscach. Dokladnie wypsikalysmy sie muga, jednak nawet to nie zawsze je odstrasza - dlugie rekawy i dlugie spodnie sa chyba najbezpieczniejsze.

Nadszedl czas kolacji - nareszcie! Najlepszy czas na integracje. Dostalismy pyszne spaghetti z miesem i podczas konsumpcji dyskutowalismy na rozne tematy.

Pora snu- pobudka o swicie, wiec polozylismy sie stosunko wczesnie. Niestety mnie i Marte chwycilo porzadne chorobsko, podejrzewalysmy ze to kontynuacja choroby Krzysia, ale bylo za pozno na dywagacje. Trzeba bylo dzialac. Pol nocy spedzilysmy na walce z nieustajacym katarem, modlac sie by chociaz Oli nie zarazic. Pozniej udalo sie jakos zasnac.



II dzien

Marta podjela decyzje ze schodzi. Oprocz kataru dokuczal jej porzadny babel na stopie. Cieple pozegnanie z nami i grupą oraz nadzieja na to, ze jakos dotrze do Santa Eleny bez naszej pomocy. My ruszamy dalej. Ja zalozylam ze im wyzej bedziemy, tym bede zdrowsza i tego zalozenia trzymalam sie przez cala wyprawe:)

Zaczely sie podejscia, 4 godziny podchodzenia pod gore i schodzenia. Zmeczenie wynagradzal widok Roraimy, ktora stawala sie coraz wieksza i bardziej realistyczna do zdobycia z kazdym naszym krokiem. Na trasie mnostwo mniejszych strumieni, pieknych endemicznych roslin. Oprocz nas szly dwie grupy, lacznie liczace 16 osob, w tym 8 osobowa, przesympatyczna grupa studentow biologii i ochrony srodowiska z Polski - milo spotkac sie na drugim koncu swiata w takiej okolicznosci. Drugą grupę stanowili Francuzi, mowiacy bardzo dobrze po hiszpansku, wiec problemow z komunikacja nie bylo zadnych.

Ok 14: 30 dotarlismy do drugiej bazy. Polozona juz niedaleko pionowej sciany tepui, dobrze przemyslane miejsce na wypoczynek przed atakiem na szczyt.Bardzo chcialysmy wchodzic jeszcze tego samego dnia, jednak musielismy poczekac na Mata. Dopiero dzis mial pokonac dwie trasy by jutro wyruszyc wspolnie z nami.

O 16:30 chwile po lunchu pojawil sie Mat, o 18:00 pyszna obiadokolacja, setki zrobionych przez nas zdjec gor i przyrody - szczegolnie piekne odmiany orchidei, zroznicowane gatunki ptakow. Ok 20:00 juz bylismy w namiotach by nabrac sil przed kolejnym dniem wspinaczki.



III dzien

To wlasnie ten dzien, 3,5 godziny trekingu stroma sciezka, prowadzaca najpierw przez dzungle, nastepnie, przez kamienista czesc z pojawiającymi się co jakiś czas małymi wosospadami, ostatecznie strome podejscie po gruzach skalnych- jedni szli 3,5 godziny, inni troche dluzej- wszyscy jednak doszlismy na sam szczyt - nikt sie nie poddal:)
Gdy szykowalysmy sie na ta trase, Marta czytala nam blogi, na ktorych opisywano ten dzien jako niesamowicie trudny. Nie bierzcie sobie tych opisow do serca. Trasa byla moze stroma i wyczerpujaca, ale rzadko kiedy zdarzaly sie przepasci. Nasi tragarze opowiadali nam, ze na ta gore wchodza najrozniejsi ludzie wiekowo, wagowo i kondycyjnie, niektórzy po wejsciu wzruszają się z radosci.
Nas ogarnela radosc i zachwyt. Weszlam juz na kilka szczytow w swym zyciu ale takiego jeszcze nie widzialam. Krajobraz na plaskiej, ogromnej gorze stolowej niczym na ksiezycu. Skalki najrozniejszych ksztaltow i wielkosci, miedzy ktorymi gromadzila sie woda i co jakis czas pojawiajace sie skromne rosliny endemiczne. Ze zwierzat najczesciej spotykane byly miniaturowej wielkosci zabki koloru czarnego.

Spalismy w grocie skalnej,mielismy nawet podzial na dwie komory - sypialnie oraz kuchnie. Takich grot na grzbiecie Roraimy jest kilka. Miejscowi nazywaja je hotelami. My spalismy w hotelu San Francisco:)

Za wejscie na szczyt wszyscy otrzymalismy nagrode w postaci pysznej goracej czekolady i ciastek. Przyznam szczerze, ze jak zwykle w gorach po ogromnym zmeczeniu, czekolada i ciastka smakowaly wysmienicie!

Po krotkiej sjescie Frank ( nasz przewodnik ) zaprowadzil nas do tzw jaccuzi - czyli miejsca, gdzie moglismy sie wykapac. Byly to dwie szczeliny skalne - do jednej splywala woda ze strumienia niczym orzezwiajacy prysznic, w drugiej grocie woda sie gromadzila.

Pogoda byla wietrzna, niebo zachmurdzone, jednak nie bylo bardzo zimno. Pierwsi na kapiel odwazyli sie dunczycy. Pozniej weszlysmy my z Ola. Poczatkowo mialysmy sie tylko oplukac, okazalo sie jednak ze woda byla calkiem przyjemna (12 stopni - duzo lepiej niz w niejednym polskim strumieniu gorskim ) wiec wykapalysmy sie lacznie z umyciem glowy! Wiecej odwaznych nie bylo, wiec udalismy sie w droge powrotna do naszego ¨hotelu¨

W miedzyczasie robilismy sesje zdjeciowa ze skala w ksztalcie zolwia, skalami w ksztalcie krasnoludkow czy tez na skale w ksztalcie krzesla. Osoby z bujna wyobraznia znalazly by pewnie jeszcze niejednego stwora wsrod tych masywow skalnych. Ja np. zobaczylam pieknego, ogromnego mrowokojada:)

Kolacja, integracja i spac. To byla najtrudniejsza noc szczegolnie dla Oli - temperatura w grocie skalnej spadla, wiec noc byla chlodna - teraz juz obie bylysmy chore. Oli rozwinal sie kaszel, ktory i ja pozniej od niej przejelam.






IV dzien

Nadszedl czas naszego powrotu. Reszta grupy zostawala dzien dluzej na szczycie, my musialysmy schodzic juz dzis, by zdazyc na samolot powrotny do Polski.
Na powrot dzisiaj zdecydowal sie rowniez Gerard ( jeden z Lukseburczykow),gdyz i on zalapal nieprzyjemne chorobsko. Jako ze Gerard raczej biegal niz chodzil, wyruszyl na trase pierwszy z tragarzem, ktory pokazywal mu droge powrotna posrod skal ( na szczycie latwo sie zgubic, wszystko wyglada podobnie) my wyruszylysmy same tuz po nich, poniewaz nasz przewodnik pakowal sie jeszcze kolejna godzine a nam zalezalo na czasie. Frank sie zgodzil, a my szybko zalowalysmy swojej decyzji. Tragarz z Gerardem z przodu juz byli niewidoczni, a przed nami z wszystkich stron skaly, woda, kilka kolczastych roslin endemicznych. Gdzie pojsc? ktora skala jest ta wlasciwa, przy ktorej bylo zejscie? Spotkalysmy jednego ze starszych przewodnikow, ktory pokazal nam reka droge, udalo sie.. po dlugich skokach od skaly do skaly zobaczylysmy w oddali tego samego tragarza, ktory odprowadzal Gerarda. Ten zaprowadzil nas w miejsce, z ktorego rozciagal sie widok na cala Gran Sabane. To miejsce zrekompensowalo nam wszystkie ciezkie chwile podczas trekingu. Pozegnalysmy sie i ruszylysmy w dol, mijajac co jakis czas grupy dziwiace sie, ze Frank puscil nas same bez przewodnika . Ja na to odpowiadalam : przewodnik jest, ale gdzies za nami.. ostatecznie dotarl do nas dopiero poltorej godziny pozniej. Najtrudniejszy przy zejsciu byl odcinek po mokrych kamieniach ze strumieniem. Pozniej, powolutku, szlo sie do przodu.
W pierwszej mijanej bazie zjadlysmy lunch by nabrac sil, w drugiej, po 6 godzinach schodzenia i trekingu,zatrzymalysmy sie na nocleg. Byla to nasza ulubiona baza z ogromna iloscia puri puri, ktore daly o sobie znac zaraz gdy zaczelysmy kapac sie w strumieniu - ledwo zaczelam sie myc, juz jedna noga uciekalam ze strumienia by natretne muszki przestaly mnie atakowac. Podobnie miala Ola.
Syn Franka, ktory z nami schodzil jako przewodnik, `przygotowal nam pyszna, makaronowa kolacje. Zadowolone, najedzone udalysmy sie do namiotu.








V dzien

Powrot do bazy w Paratepui wyobrazalysmy sobie jako ten najlzejszy i najkrotszy odcinek. Ostatecznie trwal jednak prawie 5 godzin,od 7:00 do 12:00. Trasa nie byla w zaden sposob trudna, jedyne co moglo nam doskwierac to silne slonce i kolana dajace sie we znaki po wczorajszym zejsciu. Dzis po raz drugi przemierzalysmy dwie gorskie rzeki, by w koncu dojsc do glownej bazy z usmiechem na twarzach ze sie udalo.
W bazie spotkalysmy Gerarda, ktory spal w innym miejscu niz my. Od niego dowiedzialysmy sie, ze nasza kolezanka z grupy- Asami- zlamala noge podczas zejscia z Roraimy..niemily akcent na zakonczenie. Oczywiscie jedyny helikopter, jakim w okolicach Roraimy dysponowano jest nieczynny, przez co Japonka od 7:00 rano do 16:00 musiala czekac na pomoc - znoszono ją na noszach. Mamy nadzieje ze szybko dojdzie do zdrowia.. przed nia planowana podroz dookola swiata!
Pozostaje nam tylko przestrzec wszystkich chetnych na ta wyprawe przed szybkim schodzeniem. Asami bardzo szybko chodzila, przez co przy zejsciu, przypadkiem sie poslizgnela.

Gdy wrocilysmy z Olka do Santa Eleny, usciskalysmy Martitę (czekającą na nas w hostelu), poczulysmy ogromna radosc ale i zmeczenie:) Dobre zakonczenie wyprawy, teraz mozemy wracac do Polski, byle by bezpiecznie - przed nami 2 doby podrozy do Caracas, a w poniedzialek juz samolot do Polski.

Pozostaje nam powiedziec, ze Roraima to zdecydowany numer jeden dla wszystkich, ktorzy kochaja gory i przyrode. Numer dwa to Santo Angel ( w porze deszczowej) numer trzy to oczywiscie Andy.

Pozdrawiamy jeszcze z Ciudad Bolivar:)
A juz wkrotce cenne wskazowki o tym ile co kosztuje, na co nalezy uwazac i co zrobic by nie spoznic sie na samolot powrotny do domu ( nasi wyprawowi chlopcy mieli niestety to nieszczescie, ze sie spoznili;) ale wtajemniczeni wiedza ze sa juz w Polsce cali i zdrowi)

Jako ps. dodam, ze w kraju w ktorym 10 litrow benzyny kosztuje mw. 10 groszy, autobus moze zatrzymac sie w srodku nocy, gdyz zabraklo benzyny w baku i stac tak przez 3 godziny ( to przydarzylo nam sie wlasnie dzisiejszej nocy, gdy jechalysmy z Santa Eleny do Ciudad Bolivar ;)


22 lip 2012

Gran Sabana - Roraima

Na poczatku naszej podrozy pisalam o wstepnych planach wejscia na Roraime. Gdy podrozowalismy osmioosobowa grupa, nasze plany sie nie ziscily. Wczoraj nadszedl dzien pozegnania z chlopakami, zostalysmy tylko my trzy. Czas wiec na realizacje niespelnionych marzen - planow.Padlo na Roraime.Nie bylo to jednak latwe.
Do Ciudad Bolivar dojechalysmy wczoraj wieczorem, by dalej pojechac do Santa Eleny. Okazalo sie jednak ze przez najblizsze 24 godziny wszystkie bilety sa wykupione. Mamy wrocic na dworzec kolejnego dnia rano by kupic bilety na wieczor.
Na dworcu wylapal nas stary przyjaciel z przed miesiaca - Carlos. Zaproponowal, ze wezmie nas do posady i przedstawi plan i cene wynajecia przewodnika na Roraime u niego. Zmuszone do noclegu w tym miescie, stwierdzilysmy ze na ta chwile to najlepsza opcja.

Chlopcy, odprawieni przez nas taksowka do wczesniej zarezerwowanego hotelu w Puerto la Cruz, wyslali smsa ze u nich wszystko w porzadku - odetchnelysmy - nielatwo jest zostawic 3 niemowiacych po hiszpansku turystow w obcym miescie - ale dali rade:)

Zona Carlosa pzywitala nas z radoscia w posadzie. Dali nam 3 osobowy pokoj i przekonali do wyjazdu z ich biura. Idziemy na 5- dniowy treking z 3 chlopakami z Luksemburga i 3 osobami z Kanady.Wyruszamy we wtorek. Trzymajcie kciuki!:)

17 lip 2012

Park Narodowy Mochima

Przed nami kolejny park narodowy, tym razem na polnocno - wschodnim wybrzezu Wenezueli. Tu plywanie z delfinami i snorkling pomiedzy rafami koralowymi.
Maly Wenezuelczyk bardzo sie cieszyl z sesji:
Chlopcy korzystali z okazji i poznawali¨ladne¨Wenezuelki:)







Park Narodowy Henri Pittier

Jazda po serpentynach gorskich z piskiem opon i z ciaglym uzyciem klaksona - tak rozpoczal sie ostatni odcinek naszej dlugiej i skladajacej sie z wielu przesiadek trasy do parku Henri Pittier. Momentami czulismy sie jak w jakims filmie o uciekinierach, cieszylismy sie z decyzji, ze jedziemy busem a nie taksowka, poniewaz samochody osobowe nie mialy praw na tych drogach, byly spychane pod skale lub na styk barierki przy przepasci. Jazda pelna wrazen, bogata w przepiekne krajobrazy, a wkolo otaczala nas dzungla obfita w drzewa bambusowe.
Dojechalismy.
Choroni - miejscowosc do ktorej zmierzalismy- okazala sie byc miejscem bardzo turystycznym, wiec posad do wyboru mielismy pod dostatkiem. Zdecydowalismy sie na posade tucan




15 lip 2012

Park narodowy Morrocoy

Karaibska bajka o ktorej wkrotce dokladniej opowiem:)Tymczasem zmierzamy do kolejnego parku narodowego,tym razem podziwiac klify:)




13 lip 2012

piatek trzynastego-chichiriviche


Ciezko bylo nam pozegnac sie z posada gallo-przytulnie jak w domu,gospodarze b.sympatyczni i wysoki jak na wenezuele wspolczynnik czystosci.usciskalismy gospodarzy,pozegnalismy Dawida z nadzieja ze wkrotce spotkamy sie w kolejnej posadzie i ruszylismy w trase do parku Morrocoy.nie jestesmy przesadni ale po dojezdzie do chiriviche-przez lonely planet opisywanej jako jedna z najpiekniejszych miejscowosci wybrzeza karaibskiego,wszechobecny brud i chaos troche nas zniechecil.zwalilismy wiec na ten wyjatkowy dzien,kupilismy hiszpanski napoj bogow popularny rowniez w wenezueli-sangrie- po czym zdecydowalismy ze jutro wypozyczamy lodke i
i ruszamy odkrywac okoliczne wyspy i podziwiac piekne rafy koralowe:)

11 lip 2012

Posada Gallo

Kolonijne miasteczko Coro jest dobra miejscowoscia wypadowa na wybrzerze kraju.
My dzis zdecydowalismy sie na sandboarding - sport, ktory znany jest w tej miejscowosci ze wzgledu na wystepowanie tu rozleglych wydm ( 130 000 ha), z ktorych najwyzsza ma 30m.
Okazalo sie ze zjezdzanie na desce po piasku moze byc duzo przyjemniejsze od tego na sniegu ( miekkie ladowanie w przypadku utraty rownowagi, co zdarzalo sie nam stosunkowo czesto;)). Na tych bardziej stromych wydmach mozna bylo tez sprobowac zjazdu na szerszej desce bez wiazan, w pozycji lezacej - tu adrenalinka zapewniona w pelni ( dodam, ze adrenaline bardziej wywolywala stromosc gorki czy tez predkosc - wbrew pozorom zjazd byl calkiem bezpieczny)
Wydmy o zachodzie slonca okazaly sie byc pieknym obiektem dla fotografow, ktorzy nie zjezdzali na deskach - miejsce piekne i warte zobaczenia!
Po 2 godzinach zjazdow, w pelni opiaszczeni od stop do glow, wrocilismy do posady. Tam dluuga i dokladna kapiel i pranie i nadeszla pora na obiadokolacje. Zaprosilismy naszych znajomych - Francuza - Davida - poznanego wczesniej w posadzie w Meridzie) oraz Amerykanke- Beth i udalismy sie do poleconej przez wlascicieli posady restauracji.
Okazalo sie ze lokal nie nalezal do najtanszych, przez co wiekszosc z nas zdecydowala sie na zamowienie pizzy. W oczekiwaniu na jedzonko, wdalismy sie w dyskusje z poznanymi w podrozy znajomymi. Beth - pisarka przewodnikow turystycznych - pracuje obecnie nad przewodnikiem po Wenezuli - jest juz tutaj 4 raz. Mielismy wiec okazje do skonfrontowania naszych dalszych planow zwiedzania.
Dawid z kolei, to typowy backpackers. Kazdego roku wyjezdza na 3 miesiace podrozy w rozne czesci swiata, podrozoje w wiekszosci sam i wiekszosc zarobionych pieniedzy przeznacza wlasnie na ten cel. Kolacyjny wieczor minal bardzo milo.
Po kolacji przyszedl czas na sieste w posadzie.
Rozpoczelismy rozgrywke makao z naszymi nowo poznanymi znajomymi, popijajac przy tym dobrze zmrozona sangrie - mile zakonczenie dnia!:)

10 lip 2012

Piraci z Karaibow

Dzis dzien powrotu z Los Llanos. Tonny dowiozl nas jeepem do Barinas, skad mielismy wziac autobus do Coro - kolonialnego miasteczka na polnocnym zachodziue Wenezueli ( Od tego miejsca zaczynamy przygode z Karaibami).
Gdy ekipa wypakowywala bagaze ja poszlam na dworzec¨zapytac sie, czy sa jeszce bilety do Coro na dzis wieczor. Okazalo sie, ze wszystkie bilety wyprzedane, jednak gdy wrocilam do grupy, kierowcy i jrepa juz nie bylo, nikt nie pomyslal by go zatrzymac, wiec mamy dzis dodatkowe atrakcje:) Po chwili dyskusji podjelismy decyzje ze jedziemy autobusemn do Valencii i stamtad bedziemy probowali przemiescic sie dalej.
100 boliwarow do Valencii wygodnym, ekspresowym autokarem. Na miejscu bylismy ok 19:30.
Zmienilo sie otoczenie- ogromne miasto, pojawil sie kolonialny styl budynkow, ogromne markety handlowe i ogromny dworzec, na ktorym rozpoczelysmy poszukiwanie autobusu do Coro!:)
Poszukiwania trwaly godzine. Autobusow na dzis wieczor nie bylo. Mielismy wiec do wyboru nocleg w Valencii lub przejazd taksowka do Coro. Poszlysmy z Ola dopytac sie o ceny taksowek. Kierowcy chcieli 180 boliwarow od osoby - duzo.
Po dluzszych poszukiwaniach znalazlysmy taksowke, ktora miala nas zabrac za 140 boliwarow od osoby.Przy zalozeniu ze za 20 litrow benzyny placi sie 10 boliwarow, (ok 4 zl)bylo to bardzo duzo, ale wyboru innego nie mielismy.
Chwile pozniej pojawil sie podejrzanie wygladayjacy Wenezuelczyk, oferujac nam taksowke za 100 boliwarow od osoby. Wydalo sie nam to podejrzane, tym bardziej, ze tubylec, otoczony przez innych taksowkarzy, szybko stamtad uciekl.
Dowiedzielismy sie pozniej, ze jest to jeden z lokalnych ¨PIRATOW¨. Gdybysmy z nim pojechali, w najlepszym przypadku okradli by nas z calego dobytku,w najgorszym, pewnie bysmy juz nie wrocili. Uff, na szczescie nasza intuicja i pomoc innych, normalnych Wenezuelczykow, sie przydala i pierwsi ¨Piraci z Karaibow¨zostali przez nas splawieni.
Jechalismy wiec w 7 osob, pieknym amerykanskim, 40 letnim autkiem - 2 osoby oraz kierowca z przodu, 4 osoby z tylu.
Wenezuelczycy nie martwia sie o przekroczenie predkosci, zapinanie pasow czy tez wlaczanie dlugich swiatel na drodze szybkeigo ruchu pelnej samochodow. Nasz kierowca jechal na tyle szybko na zakretach, ze nasza pierwsza dyskusja z Marta ( siedzialysmy z przodu) dotyczyla mozliwosci przezycia w przypadku wypadku. No coz, czarny humor towarzyszy nam przez caly wyjazd, na szczescie tylko na nim sie konczy, gdyz tak na prawde, przy odrobinie szczescia, nic zlego w Wenezueli stac sie nie powinno:)
Po polnocy dojechalismy do Posady Gallo, w ktorej mielismy telefoniczna rezerwacje na 3 pokoje. Wypilismy wenezuelskie cervezas ( piwka) na dobry sen i poszlismy spac:)

Los Llanos

4 dni safari, - lodka, jeepem w ciaqu dnia, jeepem w nocy, konno. Pyszne jedzonko z duza iloscia swiezych owocow i warunki nie zupelnie odpowiadajace tym obiecywanym, ale mimo wszystko przygod bylo mnostwo. Wszyscy cali, zdrowi i zadowoleni. Wieczorem opisze wrazenia z kolejnej naszej trasy. Tymczasem pozdrawiamy z Karaibow, dokladnie z miejscowosci Coro:)


5 lip 2012

La cumbre!!!!!! ( Pico de Pan de Azucar - 4650 m)

Wrocilismy z czterodniowego trekkingu po Andach. Nie bylo lekko, ale udalo sie. Cztery osoby z siedmiu zdobyly szczyt! O reszte troszczylismy sie bardzo dobrze, gdyz praktycznie kazdego z nas dopadla choroba wysokosciowa. Moj opis tego trkingu nie bedzie krotki, gdyz trasa pobfitowala w wiele wrazen, jednak dzis tylko krotko.
Wczoraj okol.o godziny 12:00 czasu wenezuelskiego 3 dziewczyny i jeden chlopak z naszej ekipy pod kontrola naszego przewodnika - Volkerta, zdobyly szczyt 4650 metrow - na gorze, ostatkiem sil kazdy z nas wykrzyknal w bezkresna przepasc - CUUUUMBRE (szczyt) Radosc byla olbrzymia:)szczegolnie dla osob ktore byly na takiej wysokosci pierwszy raz:)ponizej kilka zdjec:)


Pozegnanie Kasi i Michala. Przed nimi 5 dni na polnocnym wybrzezu Wenezueli i powrot do Polski:)




Jutro 4 dni w Los Llanos (safari, poszukiwanie anakondy, przejazdzka konna i wiele innych wrazen, odezwe sie wkrotce;)



1 lip 2012

Merida i przygotowania do trekingu na Pico de pan de azucar

Gdy dojechalismy do Meridy, wydala sie byc bardzo przyjaznym, malym miasteczkiem przypominajacym nieco nasze Zakopane. Zastanawialismy sie nawet nad spacerkiem do naszego miejsca noclegowego. Wybralismy jednak opcje taksowek, gdyz zaczelo robic sie ciemno. Gdy dojechalismy do dzielnicy, w ktorej miesci sie nasza posada, nasze poczucie bezpieczenstwa zostalo mocno zachwiane - ciemne, waskie, brudne uliczki, przypominajace nieco slumsy. Spojrzelismy dokola, na jednej ulicy znajdowalo sie mnostwo guesthousow. Znaczylo to, ze musimy znajdowac sie w czesciej odwiedzanej czesci miasta.
Gdy weszlismy na teren posady, piekny, kwadratowy dziedziniec z licznymi drzewami tropiklalnymi, leniwie wedrujacymi zolwiami i 2 kotami syberyjskimi poprawil nam humory - posada Alemania - bardzo przytulne miejsce:) Wyprosilismy dobra cene za 2 pokoje z lazienka i poszlismy na spacer do okolicznej restauracji by zjesc pozna obiadokolacje.
Wybralismy lokalna pizzerie na placu nieopodal naszej posady. Do tej decyzji przekonala nas spora liczba tubylcow zasiadajacych przy stolach i zajadajacych wenezuelska pizze. 
Pizza okazala sie byc pyszna i swieza. Do tego wenezuelskie piwo Polar i zadowoleni wrocilismy do naszej noclegoowni. Tam na deser arbuz i zasluzony sen.

Centrum Meridy o poranku okazalo sie byc bardzo przyjaznym miastem. Od 7 rano dzwony koscielne nawolywaly licznych wiernych na msze katolicka. Czesc z nas wybrala sie do kosciola, ja z Ola i Krzysiem poszlismy zas znalezc najblizsza piekarnie by zakupic swieze pieczywo na sniadanie.
Sniadanie nie nalezalo do tanich - 40 zl za 3 chleby i sok. Ale nie poddajemy sie, trzeba probowac tutejszych specjalow;:)
Po sniadaniu wybraismy sie na spacer po miescie. Centralny plac - plaza Bolivar wraz z katedra znajdowal sie tylko kilka przecznic od naszego hostelu wiec moglismy zaglebic sie pieszo w sasiadujace z centrum ulice miasta.
Warto dodac w tym miejscu ze Merida lezy na wysokosci 1650 metrow i otoczona jest pieknymi gorami. Dodatkowo miasto tetni zyciem, gdyz nazywane jest miastem studenckim - mnostwo mlodych ludzi na ulicach, kolorowe domy, duzo zieleni - piekne - i sprawia wrazenie bezpiecznego ( chioc co do tego w Wenezueli nigdy nie mozna byc pewnym:))

Gdy wrocilismy do posady, zaczelismy negocjacje z Marco (tutejszym pracownikiem) dotyczace naszego trekingu w gorach. Zdecydowalismy sie na 4 dni w Andach. gdyz na dluzsza trase nam nie pozwolono ( zimowe warunki w gorach) Naszym celem jest pico de pan de azucar majacy 4650 metrow. Nie potrzebujemy ciezkiego sprzetu, tylko troche czasu na aklimatyzacje wiec bedzie dobrze. Startujemy jutro z rana. Trzymajcie za nas kciuki!

Kilka istotnych informacji na dzis:
Niedziela jest dniem prohibicji alkoholowej, niestety.. a wlasnie dzis kilka osob z naszej ekipy poczulo symfonie jelit, na szczescie udalo nam sie wykorzystac znajomosci wlascicielki i zamowilismy rum i cole na telefon. Zbieramy sily na jutrzejszy treking!
Dzis, tj. 1 lipca 2012, rozpoczela sie oficjalna kampania wyborcza, w pazdzierniku w Wenezueli nowe wybory na prezydenta, a Chavez bardzo chce dalszej wladzy!
Dzis rowniez mecz finalowy m,istrzostw Europy w pilce noznej - nie przegapilismy tej atrakcji. Wenezuelczycy w zdecydowanej przewadze kibicowali Hiszpanom - udalo sie 4:0 - radosi tutejszych fanow footballu nie bylo konca!

Ponizej kilka fotek z Meridy:)