Strony

29 sie 2009

17 sierpnia

Nasz wyjazdowy Romeo

Podczas objazdówki Andrzeja dopadł rytuał wstawania o godzinie 6:00 rano każdego dnia i podziwiania wschodu słońca. Jak się okazało później, nie było to spowodowane jego nadmiernym romantyzmem, lecz sporymi problemami żołądkowymi, które dawały o sobie znać codziennie o tej samej porze..Miało to swoje plusy:) Trudne do przebudzenia śpiochy ( Patrz np. Luq vel Pimpuś) miały okazję również podziwiać wschodzące słońce, wyrwane z błogiego snu przez naszego szeleszczącego w namiocie obok Romeo;)

White cave (pd Mongolia)

Dziś czekało nas 200 km trasy, stąd tak wczesna jak na nas pobudka ( 7:30) z pięknym porannym widokiem na wydmy. Celem była biała jaskinia niedaleko Dalandzadgad. tak na prawdę nie wiedzieliśmy co nas tam czeka, gdyż w żadnym przewodniku nie było informacji na ten temat. Droga, którą jechaliśmy była bardzo zła ( wyboista) . Po kilku godzinach jazdy w pełnym słońcu mieliśmy szczerze dość tego wytrzęsienia. O 17: 30 dojechaliśmy na miejsce. Za przewodnika po jaskini robił tzw. Mongoł "Ninja", poznany przez naszego kierowcę po drodze. Opowiadał on po mongolsku historię powstania jaskini naszemu kierowcy, który przekładał nam to na rosyjski ( z dnia na dzień nasza znajomość języka rosyjskiego poprawiała się czy tego chcieliśmy czy nie;)) Jaskinia niepozorna.Pierwsza grota w niczym nie odbiegała od wielu pospolitych jaskiń polskich.Podążając za Mongołem przeczołgaliśmy się jednak do kolejnych kilku jam, które ku naszemu zaskoczeniu całe pokryte były krystalicznym kwarcem, mieniącym się dając niesamowity efekt. Kto by pomyślał, że z początku niepozorna jaskinia będzie miejscem występowania tak szlachetnego kamienia jak kryształ górski.Byliśmy zauroczeni:) Nie mogąc się oprzeć kryształowym pięknościom zebraliśmy za przyzwoleniem po kilka kwarcowych piękności odłamanych z jaskiniowych ścian i wyszliśmy na zewnątrz.
Czas znaleźć miejsce na nocleg. Niedaleko skalistych gór, w których znajdowała się jaskinia, zauważyliśmy 3 jurty. Kierowca zadecydował, że możemy rozbić się obok nich. Nieopisaną radość przyniosła nam wieść od Suche Batora, iż na polanie, gdzie mamy się rozbić znajduje się studnia.Nie wspomniał jednak, iż naszym miejscem noclegowym jest polana gdzie pasą się i śpią kozy. Dodać należy, że było to jedyne płaskie miejsce w okolicy, więc zbyt dużego wyboru nie mieliśmy;) Na początku z nadzieją liczyliśmy na możliwość odgarnięcia części kozich bobków łopatą kierowcy. Szybko jednak daliśmy za wygraną i rozbiliśmy się nie zważając na delikatny, charakterystyczny zapach powietrza;). Czas na kąpiel!Woda po kilku dniach na pustyni to rozkosz!Nawet, jeśli nie należy ona do najczystszych i jest troszkę nawożona:)Nasi dżentelmeni wyjazdowi pozwolili nam jako pierwszym skorzystać z tej jakże rzadkiej w pd Mongolii przyjemności- kąpieli. Szybko opatentowałyśmy najwygodniejszą metodę: Jedna wybiera wodę ze studni- " Na chłopkę"- 2 się myją przy pomocy menażek. Udało się umyć nawet włosy! Kończąc spłukiwanie usłyszałyśmy wołanie Andrzeja, że mamy się obrócić. Naszym oczom ukazało się 300-osobnikowe stado kóz pędzące prosto w naszą stronę. Wystraszone tym, że taka ilość biegnących kóz może nas staranować, w pół spłukane porzuciłyśmy kosmetyczki i zaczęłyśmy uciekać.Jak się można było domyśleć, spragnione stado biegło czym prędzej do wodopoju, by ugasić pragnienie,a że my byłyśmy dokładnie w miejscu docelowym..miałyśmy szybko w okół siebie nowych przyjaciół;) Po chwili wróciłyśmy do studni, nalałyśmy kozom trochę wody do koryt ( zrobionych z opon samochodowych) i w spokoju spłukałyśmy się do końca:)
Kąpiel mężczyzn po raz pierwszy w historii wyjazdu trwała 3 razy dłużej niż nasza. Jak się później okazało, chłopcy postanowili w pełni skorzystać z darowanej wody i zrobili pranie przy zachodzącym słońcu. Luq vel Pimpuś zmuszony ze względu na zagubione w jednym z hosteli chińskich 3 sztuki bokserek, Andriu z natury przyzwyczajony do ciągłej, względnej czystości;)Wieczór zakończył się "przepysznym" obiadkiem z zupek chińskich i mongolskim piwkiem:)Nocleg tym razem w miarę spokojny, poza kilkukrotną pobudką przez szczekające psy biegnące w naszą stronę ( Pewnie przeganiały czające się do naszych pałatek dzikie zwierzątka;))

Historia Mongoła " Ninja"

Jeszcze 100 lat temu większość Mongołów żyło z handlu znalezionymi przez nich wartościowymi minerałami, czy też perłami archeologicznymi. Stało się to tak powszechne społecznie, że nieraz wywoływało kłótnie o rzeczywistych właścicieli znalezisk oraz powodowało różnego rodzaju wypadki. Najczęściej, zbyt duża ilość mongołów żłobiących jaskinie oraz tunele, powodowała ich późniejsze załamywanie się i zasypywanie. Po wielu nieuniknionych wypadkach śmiertelnych rząd mongolski surowo zabronił wywożenie jakichkolwiek znalezisk mongolskich poza obszar państwa.Mimo to na terenie Mongolii ostały się plemiona koczowników zwane " Ninja", które żyją ze znalezionych przez siebie kawałków złota.Jak się okazało Mongolia jest krajem wciąż zasobnym w nieodkryte złoża. Bardziej cierpliwi turyści mogą spróbować swego szczęścia;)Przeciętny " Ninja" odnajduje każdego dnia równowartość ok 25$ , co jest na ich warunki sporą sumą!Żyją z wymiany handlowej, zamieniają złoto na diengi, a za diengi kupują produkty, które później sprzedają z dwukrotnie wyższą ceną.
Słuchając tej opowieści, i poznając kilku " Ninja" wspólnie stwierdziliśmy, że bardziej otwarci na ludzi i przyjacielscy są typowi pasterze mongolscy. Produkują oni własny ser, kumys oraz częstują tradycyjną mongolską herbatą zieloną z mlekiem, solą i ziołami:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz