Strony

29 sie 2009

28 ,29 sierpnia


Uanbaator, trasa do Chubsuguł, nocleg nad jeziorem

28 sierpnia

Pobudka o 6:00. Masa spraw do załatwienia. Kejto z Marcinem wybierali się na poranne zwiedzanie miasta, ja z Moniq i Andriu poszliśmy załatwiać busa na Chubsuguł i robić zakupy na wyjazd. Dotarliśmy do jednego z większych placów z rosyjskimi busikami. Po chwili wśród tłumu odnalazł nas pewien Francuz , pytając gdzie jedziemy. Gdy usłyszał, że na Chubsuguł, ucieszył się bardzo mówiąc, że również tam jedzie ze swoją dziewczyną i mają już busa. Poszliśmy za naszym nowo poznanym znajomym by wynegocjować dobrą cenę z mongolskim kierowcą uaza. Zaczeło się od 40 tys. tugrików. Ostatecznie padła decyzja na 25 tys. od osoby do Mörön ( ok 50 zł) i wyjazd o 16:00. Zadowoleni z negocjacji udaliśmy się w kierunku centrum miasta, by zrobić zakupy w jednym z większych marketów. ok 14:00 wróciliśmy do Hostelu, gdyż byliśmy tam umówieni z całą ekipą, by pójść na ostatni, wspólny obiad. Padła decyzja- idziemy na coś niemongolskiego! Na głównej ulicy Uaanbaator znaleźć można dużo niemongolskich knajp, chcieliśmy mieć jednak pewność, że nie trafimy poraz kolejny na baraninę. Dlatego wybraliśmy knajpę o nazwie " Chicken bar";) Wybór b. dobry- może nienajtańsze ( 5 tys. tugrików za danie- ok 10zł)ale mieliśmy pewność,że jemy kurczaka i co rzadko spotykane- warzywa w każdej potrawie;) Najedzeni i zadowoleni czym prędzej pobiegliśmy do Hostelu. Tam dowiedzieliśmy się, że kierownik hostelu znalazł terenówkę, która zawiezie nas do Mörön za 23 tys. tugrików. 2 tys. tugrików mniej skusiło nas do zmiany decyzji. Tym bardziej, że nowiutkie Mitsubischi bardziej przemawiało do nas, niż zatłoczony rosyjski bus;) .Pobiegliśmy po Francuzów, pytając się czy chcą jechać z nami.. oni jednak zdecydowali się mimo wszystko na przejazd busem.Czas na pożegnanie Kejto i Marcina- uściski, życzenia do szybkiego zobaczenia i w drogę!:)
Ostatecznie wyruszaliśmy z Uaanbaator do Mörön w trójkę plus 2 kierowców, mając dla siebie cały tył i słuchając całą drogę najróżniejszej muzyki mongolskiej jak i śpiewu naszych kierowców. Co już bardzo rzadko spotykane, jeden z Mongołów mówił po angielsku, przez co mogliśmy się z nim bezproblemowo porozumiewać:) Zapytaliśmy się o czas podróży- usłyszeliśmy 15-17 h. Zaskoczyła nas przerwa obiadowa którą nasi kierowcy postanowili zrobić o 24:30 w nocy. Obudzili nas proponując byśmy wybrali się z nimi do Gazar ( knajpy mongolskiej) na barana. Grzecznie odmówiliśmy mówiąc, że poczekamy w samochodzie:) Wioska nie wyglądała na najbezpieczniejszą, mnóstwo dzikich psów, tak więc rzeczywiście postanowiliśmy się nie oddalać. Ok 1:15 ruszyliśmy w dalszą drogę. O 4:00 mieliśmy tak zwaną przerwę dla kierowcy, tj 3 h snu. O 7:00 jechaliśmy już dalej.

29 sierpnia

W Mörön znaleźliśmy się o godzinie 13:00 stratni o jedną oponę, którą kierowca musiał po drodze wymienić ( w Mongolii nie jest to nic zadziwiającego;)). Okazało się jednak, że czekamy tu na dwójkę Francuzów, którzy mają dojechać lada chwila. Dojechali, ale po 3 godzinach.W dodatku była to ta sama parka, z którą mieliśmy jechać busem z Uaanbaator. Do Chubsuguł wyruszyliśmy ok 16:00, płacąc dodatkowe 10 tys tugrików ( jest to normalna cena za przejazd z Mörön do Chubsuguł-ok 20 zł)Francuzi opowiadali nam o drodze jaką przebyli busem mówiąc, że siedzieli po 3 osoby na jednym miejscu, a z Uaanbaator wyruszyli z 3- godzinnym opóźnieniem. W Mitsubishi w końcu mogli się trochę wyspać:) Do Chubsuguł zostało nam 2 h , które ostatecznie zmieniły się w trzy. Na miejsce dojechaliśmy o 19:00, zaliczając po drodze tylko jedną gumę:)
Dowiezieni do hostelu jednego z kierowców ( Hostel Hatgal), wynegocjowaliśmy cenę za dwudniową przejażdżkę konną . 3 konie dla nas, przewodnik i koń bagażowy kosztowały nas 46 zł za dwa dni. Nie była to wygórowana suma, tak więc zachwyceni tym co czeka nas już jutro udaliśmy się w poszukiwaniu miejsca nad brzegiem jeziora , gdzie moglibyśmy rozbić namiot:)Okazało się to dośc trudne, gdyż cały brzeg był zabudowany przez najróżniejsze ger campy. Ostatecznie przyciągnięci przez duży napis Fastfood, widząc sporo zieleni na rozbicie namiotu, udaliśmy się do jednego z ger campów, by wynegocjować minimalną cenę za palatkę ( namiot) Ku naszemu szczęściu, pani mówiła troszkę po rosyjsku, i gdy usłyszała że my biedne studenty i u nas nieto diengów zaproponowała cenę 1000 tugrików za osobę ( ok.2 zł)Przystaliśmy na to:)Rozbiliśmy szybciutko namiot , w towarzystwie 3 pięknych owczarków belgijskich, które od razu do nas przybiegły i aż nadmiernie pokochały. Jedzonko schowaliśmy w otrzymanym od miłej właścicielki wielkim garnku, by pieski nie miały nocnej wyżerki:) Następnie udaliśmy się do salki z napisem Fastfood, by poprosić o gorącą wodę na herbatę. Przywitało nas 2 Chińczyków(nie mówiących w żadnym innym języku poza chińskim)którzy zaprosili nas do stołu i poczęstowali pyszną, sypaną herbatą. Nie lubiąc niezręcznej ciszy przy stole próbowaliśmy jakoś zagadać.Wydawało się to prawie niemożliwe, a jednak po chwili rozmowy na migi Chińczycy już wiedzieli że jesteśmy z Polszy i znali całą naszą dotychczasową trasę podróży. My zaś dowiedzieliśmy się, że są z okolic Hongkongu, i są nad Chubsugułem niepierwszy raz:) Nasi nowi znajomi szybko nas opuścili, natomiast podeszła do nas właścicielka hostelu z wielkim termosem gorącej wody oraz herbatą. Za chwilę przyniosła nam świeży, jeszcze chrupiący chleb i konfiturę z jagód własnej roboty. Wszystko było przepyszne, i darowane nam od serca:) Najedzeni i zadowoleni poszliśmy spać, spoglądając przedtem na piękne, wielkie jezioro Chubsuguł oświetlone blaskiem księżyca i rozgwieżdżone niebo. Jutro czeka nas kolejna przygoda:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz