Strony

2 sie 2009

1 sierpnia




Chinczyk do adopcji

Pobudka wcześnie! W końcu się udało!Czas zobaczyć coś poza Pekinem! Wyruszyliśmy w podróż do najpiękniejszego i najbardziej dzikiego miejsca na Wielkim Murze w okolicy Pekinu tj, Jinshanling. Trasa była długa. Początkowo autobusem 980 z dworca pekińskiego 2 h . W Myen- miejscowości w której autobus kończy swą trasę potrzebowaliśmy więcej szczęścia. Znaleźć minibus który zawiezie nas do celu jak najtaniej. Zaczęła się zabawa w targowanie. Otoczyło nas jakiśch 10 Chińczykow i zaproponowało cenę 300 juanów, co oczywiście było 2 krotnie większą ceną od zwyczajowej stawki. Nie poddaliśmy się! Powiedzieliśmy kategoryczne NIE i poszliśmy dalej, by pokazać, że taka cena nas nie interesuje. Nagle przybiegł inny Chińczyk i napisał na kartce 180 juanów,już lepiej! z nim można się targować:) Napisaliśmy więc mu 100 juanów. Oczywiście się oburzy i długo nie chciał zejść ze swojej ceny. Nawet gdy postanowiliśmy go pominąć i szukać innych busiarzy. Chodził za nami krok w krok zagadując tamtych by nas nie podwozili. Spróbowaliśmy metody rozdzielenia by zmylić przypałętanego Chińczyka. Udało się!:) zainteresowało się nami dwóch innych kierowców:) Ostatecznie pojechaliśmy z naszym zaadoptowanym przyjacielem gdyż nie mógł znieść konkurencji i zszedł do narzuconej przez nas ceny 150 juanów;) Zadowoleni że pierwszy targ pozytywnie zakończony wsiedliśmy do lekko rozklekotanego minibusa, licząc teraz na to że dojedziemy cali;) Luq nie mógł sobie darować że usiadł z przodu, gdyż nasz kierowca nie miał obaw co do wyprzedzania na trzeciego czy tez prędkości ponad możliwości pojazdu;)

Dieta cud na wielkim murze
Hurra, udało się! Dotarliśmy! godzina 17:00 a więc ostatni moment by przejść na teren muru Chińskiego oczywiscie po ówczesnej sporej zapłacie w wysokosci 50 juanow;)
Pojawił się mały problem! W przewodniku Bezdroży napisali że można tu rozbijać namiot gdziekolwiek na terenie parku. Okazalo się jednak że nie! To nas jednak niewzruszyło. W końcu jesteśmy studentami, wzieliśmy namiot, i nie będziemy nocować w hotelu płacąc krocie! wyruszyliśmy na góre! Piekny widok! Z wszystkich stron góry, pokryte zieloną florą, co jakiś czas pojawiająca się wieżyczka strażnicza, w ktorej można bylo chwile odpocząć. Słońce jeszcze nad nami, ale niedługo. Ok 18:30 niebo zaczęły pokrywać ogromne ciemne chmury, grzmiało. Zapowiadało się na deszcz. Nasi towarzysze trekkingu, dwóch poznanych na trasie Francuzów postanowili przenocować w jednej z pobliskich wież. My ruszylismy dalej, przecież jeszcze nie bylo całkiem ciemno;) okazało się, że kolejne wieże nie mają dachu i jak szybko nie znajdziemy jakiegoś schronienia, zwieje nas z muru, lub uderzy piorun. Ruszyliśmy szybciej, licząc że kolejna wieża da nam dach nad głową. Udało się!:) Mamy schronienie!:) Zostawiliśmy plecaki i poszliśmy na dach jednego z najwyżej położonych budynków w okolicy by obserwować nadchodzące wyładowanie atmosferyczne. Zrobiło się jasno od uderzających na przemian błyskawic, w koło dzikie góry. Chłopcy skorzystali z ciepłego deszczu, ktory pojawił się nagle, i wykąpali sie szybko, nam zabrakło troche odwagi;) no cóż. Jeden dzień bez prysznica będzie trzeba wytrzymać;) rozłożyliśmy karimaty w jednym koncie wiey po czym przygotowaliśmy wieczerze;) która składała się z pakowanych bułeczek o smaku papieru, oraz rożnego rodzaju suszonych owoców;) najedzeni! Deszcz trochę ustał. Poszliśmy na zwiady. Andrzej postanowił zrobić kilka zdjęć i gdy podszedł do jednego z okien zauważył jednego z najmniejszych skorpionów, a wiec tych najbardziej jadowitych. No cóż, one też chciały schronić się przed deszczem. Oznaczało to jednak dla nas stresującą noc, ponieważ w budynku było mnóstwo szczelin, w których mogły się schować. Postanowiliśmy rozłożyć namioty, by mieć choć minimalną osłone przed atakiem skorpiona. Udało się. Przetrwaliśmy jakoś noc leżąc w pozycji embrionalnej w pół śnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz