Strony

16 lis 2012

Argentyna - Perito Moreno

Dziś zakończył się nasz chilijski etap podróży. Przed nami roztańczona w tangu, srebrna Argentyna (argentum – srebro), ale zanim przekroczyliśmy granicę nie obeszło się bez problemów. Kierowca dowiózł nas na dworzec, gdzie poszłam załatwić sprawy formalne z firmą przewozową. Otrzymaliśmy numery miejsc, ja przekazałam voucher z potwierdzeniem, po czym szef firmy powiedział, że jemu ten voucher nie wystarczy, nie otrzymał wpłaty, mam mu zapłacić jeszcze raz za bilety. Później miejsca, które dałam grupie, okazały się być częściowo zajęte. Szef oczywiście wypierał się, że to nie jego wina, ale sytuacja z podwójnie przydzielonymi miejscami nie zdarzyła się tylko nam. Po 15 minutach rozmowy na wysokim C z arabskim bosem chilijskiej firmy wywalczyłam w końcu swoje - ma voucher, ma potwierdzenie zapłaty, pieniędzy drugi raz nie dostanie – uff, udało się, ruszyliśmy. Zatrzymaliśmy się po stronie chilijskiej by oddać karteczki wyjazdowe, a później po stronie argentyńskiej by otrzymać nową pieczątkę - Bienvenidos a Argentina! ( Witamy w Argentynie).
Do Calafate dojechaliśmy z godzinnym opóźnieniem , tak więc bezpośrednio ruszyliśmy w trasę do Perito Moreno - najbardziej okazałego z 3 lodowców występujących w parku narodowym Glaciares po stronie argentyńskiej. Otrzymaliśmy lunch na wynos, gdzie rozradowani odnaleźliśmy sandwicha z argentynskim stekiem - pycha!
Perito Moreno każdego dnia przesuwa się o 1,5 do 2 metrów. My, podpływając pod sam jęzor lodowca, mieliśmy okazję zobaczyć, jak odłamuje się jeden z mniejszych kawałków, powodując wielki huk. Lodowiec tak ogromny i oczarowujący, że trudno było oderwać od niego wzrok. Można spokojnie spędzić cały dzień wpatrując się w t o cudo i nasłuchując nowych odłamań. Na zakończenie przeleciały nad nami dwa kondory - mama z dzieckiem, uczyła malca ( ok 2 metry rozpiętości skrzydeł zamiast 3) latać. Co jakiś czas widać było jak wiatr spycha go na boki, ale radził sobie coraz lepiej.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz